The X-Files – My Struggle III

Ostrzegam że będą SPOILERY. Zaczęła się 11 seria X-Files i muszę przyznać, że jaram się. Oczywiście wiem, że 99% fanów nie cierpi poprzedniej 10 serii, ale ja pozytywnie ją oceniam. Nie uważam za najgorszy sezon, ale też do najlepszych jej daleko – jest po prostu ok. Dla mnie 10 seria to była taka składanka tego co najlepsze i najgorsze w Archiwum X. Trzeba pamiętać że od 1 serii XF to jest bardzo nierówny serial, ale w przypadku gdy sezony miały po 24-22 odcinki to słabe, średnie i totalne chały ginęły w tłumie tych dobrych i znakomitych.

Więc jak 10 sezon miał 6 odcinków to te słabe epizody bardzo rzutowały na poziom sezonu. Ogólnie najlepszym epizodem 10 serii jest “Were Monster” (chyba że ktoś komedii nie lubi), a za nim stawiam epizody Jamesa Wonga i Glena Morgana. Średnie są “My Struggle I” i “Babilon” Cartera, a finał 10 serii to jeden z najgorszych odcinków w ogóle z ponad 200 odcinków co powstały.

10 sezon ma sporo wad do których przede wszystkim zalicza się mała ilość odcinków co spowodowało, że były epizody przeładowane pomysłami i to najmocniej widoczne jest w finale oraz “Home Again”. W finale dzieje się tak dużo jak w 2parterach lub 3parterach z serii 1-9 i to nie mogło się udać skoro napakowano fabuły do 40 minut na przynajmniej 90 minut. “Home Again” to typowy monster of the week, ale połączony z wątkami ważnymi dla Muldera i Scully czyli sprawa Williama oraz wątek mamy Scully. Jak przyznał po emisji scenarzysta Glen Morgan gdyby mieli więcej odcinków to napisałby 2 epizody, a tak na tyle spodobał mu się pomysł, że wpakował oba wątki do jednego odcinka. Więc 10 sezon dla mnie jest ok.

A głównym powodem mojego optymizmu co do 11 serii jest fakt, że mamy 10 odcinków czyli zapowiada się, że nie będą odcinki tak przeładowane jak w 10 serii na co wskazuje większość recenzji przedpremierowych gdzie każdy odcinek z pierwszej połowy, oprócz 11×01, jest oceniony pozytywnie (nawet standalone Cartera podobno jest ok). Ale może przejdę już do omówienia premiery 1 odcinka 11 serii “My Struggle III”, który jest  lepszym odcinkiem jak finał 10 serii. Ale to też nie oznacza, że MS III jest dobrym odcinkiem.

Ale moim zdaniem premiera 11 serii to nie mógł być dobry epizod nawet gdyby napisał go najlepszy scenarzysta XF jak twórca Breaking Bad czy  Darin Morgan, bo podobnie jak w 10 serii mitologia znowu ograniczona jest do minimum czyli tylko dwa odcinki. Więc podobnie jak w finale poprzedniej serii w premierze akcja pędzi na złamanie karku, praktycznie nie ma wolniejszych elementów.  MS III to odcinek w najgorszym stylu twórcy serialu czyli dużo łopatologii, gadania i monologów bohaterów o rzeczach, które widzimy na ekranie czego nie cierpię, bo czuję się wtedy jakby scenarzysta miał mnie za idiotę, że nie domyślę się co się dzieje.

MS III to słaby odcinek, który ma za zadanie jedynie zamieść pod dywan cliffhanger 10 serii i wrócić do statusu quo czyli tradycyjnego podziału na mytharcy i standalony (komedie, eksperymenty, monster of the week). Robi to niestety w toporny i chaotyczny sposób, a jednocześnie tak rozwiązano cliffhanger z 10 serii, że w ogóle mnie to nie zaskoczyło. Powodem braku zaskoczenia może być to, że oglądałem 9 lat Archiwum X oraz inne seriale Cartera jak Milenium, Harsh Realm, Lone Gunmen, i dobrze zdaję sobie sprawę jakie zagrania ekipa 1013 stosuje gdy dochodzi do dramatycznych wydarzeń. Zresztą fani przed emisją MS III na podstawie wywiadów z Carterem oraz zdjęć z planu 11 serii wywnioskowali jak rozwiążą końcówkę 10 serii, aby wrócić do schematu typowego dla Archiwum X. No  i okazało się, że mieli rację.

Finał w całości to były wizje Scully co oczywiście spowodowało, że fandom już krytykuje Cartera, bo zmarnował jedną godzinę z sześciu w poprzedniej serii, ale ja przyznam że kupuję takie rozwiązanie. Dobrym przykładem na to, że to nie pierwsze zagranie z odkręceniem wydarzeń miało miejsce w równie dobrym serialu Cartera (a czasami nawet lepszym od XF) czyli Millennium. Nie będę wdawał się w szczegóły tylko powiem że finał 2 serii MM, który jest genialnym odcinkiem, ma taką samą fabułę jak finał 10 serii Archiwum X (jedyna różnica że kosmitów nie ma).  Zresztą kończy się też w taki sposób jak MS II,  że wydawało się niemożliwe, aby wróciło Milenium w takiej samej postaci w jakiej było w czasie emisji 1 i 2 serii. Ale FOX niespodziewanie zamówił 3 serię i scenarzyści musieli odkręcić wydarzenia z finału. No  i wyszło to ze szkodą dla Milenium, bo już nie było tak dobre jak wcześniej. Więc dokładnie tego samego się spodziewałem po premierze 11 serii, iż odkręcą wydarzenia z finału 10 serii i to właśnie dostałem. Chociaż w inny sposób odkręcili to jak w Milenium.

Wspomniałem wcześniej że MS III znowu mamy fabułę wpakowaną do 40 minut, a to powinien być 2-parter lub 3-parter jak było w seriach 1-9, a przez to jak szybko akcja pędzi to mogą umknąć niektóre ważne rzeczy. Choćby wspomnę o tym że ojcem Foxa jest Palacz to wiadomo od dawna, ale np. pada zdanie, że “kosmici nie podbiją naszej planety, bo po co im planeta,  którą sami niszczymy” czy coś w tym stylu. Więc dostaliśmy odpowiedź czemu do inwazji nie doszło w 2012 roku i podoba mi się takie zakończenie tego wątku. Ale poza tym to pełno jest kiepskich dialogów i monologów napisanych przez showrunnera.

Chociaż muszę zaznaczyć, że nie jestem hejterem Cartera jak większość fandomu, którzy wywalili by go najlepiej z serialu o czym już pewnie pisałem przy okazji omawiania 10 serii 2 lata temu. Oczywiście to najmniej równy scenarzysta ze stałej ekipy serialu (bracia Morgan i James Wong mają lepszy styl, liczę tylko tych co wrócili ze starej ekipy scenarzystów), ale miał też wiele odcinków dobrych na swoim koncie jak np. The List, Patience, Prometheus, Triangle, Milagro, Improbable, Duane Barry i wiele innych. Wydaje mi się że mitologia ostatnio ssie nie tylko dlatego, że Carter jest bez formy, ale też dlatego, że zwyczajnie wypaliła się już dawna i jedynie co może w mitologii robić to przeskakiwać rekina za każdym razem. Pisze mitologiczne odcinki, bo ktoś musi.

Ale też sądzę, że Cartera w ostatnich sezonach bardziej interesują eksperymenty i proceduralne epizody, bo oprócz mitologii głównie takie pisał odcinki w ostatnich sezonach oryginalnego serialu i w większości przypadków są udane (np. Improbable, Patience, How the Ghosts Stole Christmas). A dowodem na to, że twórca ma wywalone na mitologię jest właśnie fakt, że znowu tylko dwa odcinki z tego rodzaju mimo większej ilości odcinków. Oczywiście czasami trafi mu się słabszy standalone jak Babilon czy Fight Club, ale wolę nieudane eksperymenty Cartera niż słabą mitologię. A trzeba zaznaczyć, że jeszcze lepszym jest reżyserem i showrunnerem niż scenarzystą co potwierdzają wypowiedzi Vince’a Gilligana z ostatnich lat, który bardzo zachwala współpracę z Carterem. Dzięki niemu wiele się nauczył twórca Breaking Bad, bo Carter na wiele pozwala swoim scenarzystom, rozwijają się dzięki niemu scenarzyści. Więc lepiej niech z serialu nie odchodzi (jeśli w ogóle będą kolejne serie) czego niektórzy fani sobie życzą.

Chyba za bardzo skupiłem się na showrunnerze i pora wrócić do odcinka. Może zacznę od Muldera i muszę powiedzieć, że nie podobało mi się to jakiego Muldera w MS III mamy. Pokazano jego gorsze oblicze czyli dupkowate zachowanie do wszystkich, zwłaszcza do Skinnera, co dość często mu się zdarzało w przeszłości. Oczywiście jest większym paranoikiem jak dawniej, ale to akurat mi się podoba.

A co do dyrektora FBI to nie wiem po co próbują stwarzać kolejny konflikt między łysym i agentami FBI gdyż Skinner to już nie jest taka postać jak była na początku serialu, czyli dwuznaczna i stojąca pośrodku między bohaterami a złymi siłami. Zresztą M i S doskonale o tym wiedzą co udowodnili w poprzedniej serii. Zresztą awansował dyrektor w 10 serii do czołówki serialu na co zasługiwał już w 8 serii gdy pokazał z kim trzyma. A muszę też powiedzieć, że Pileggi bardzo mi się podobał aktorsko w tym odcinku, np. w scenie w samochodzie z Palaczem co jest miłym zaskoczeniem, bo to nie jest najlepszy aktor w serialu. Ale widocznie się wyrobił  i charyzmy ma na tyle ze podołał roli.

Co do Scully to za dużo nie mam o niej do powiedzenia, bo rola Anderson ogranicza się do robienia za “damę w opałach”, czyli traci przytomność, jest w śpiączce, leży w szpitalu, ktoś ją ratuje, itd. W ogóle z agentką FBI to przegięli, bo dwa razy w jednym odcinku trafia do szpitala, to swoisty rekord:-D Więc może przejdę teraz do Moniki Reyes, która wciąż współpracuje z CSMem i dalej nie mam pojęcia dlaczego. A jak się nie mylę to w 11 serii mieliśmy poznać powody, które skłoniły ją do tej decyzji. Więc liczę że dowiemy się w końcu czemu zmieniła strony w walce dobra ze złem.

A teraz przejdę do najważniejszego elementu odcinka czyli Williama, który ma odgrywać w całej serii istotną rolę.  Pojawił się pierwszy raz w Existence i jak się okazało w późniejszych latach był tylko po to w Archiwum X byśmy dowiedzieli się, że M i S spali ze sobą, że zmieniły się ich relacje. Twórcy pozbyli się go pod koniec w 9 serii w jednym z najbardziej kontrowersyjnych odcinków w którym Scully podjeła życiową, dramatyczną decyzję. Scenarzyści podjęli taką decyzję tylko dlatego, bo zawadzał im w potencjalnych filmach co planowali kręcić i nie mieli na niego zwyczajnie pomysłu, ale wiadomo jak (nie)wyszło z filmami.

Inna sprawa że w 9 serii tak zagmatwano ten wątek, że zwykli widzowie, a nawet hardcorowi fani, mieli problem z połapaniem się skąd wziął się William, czy Mulder jest ojcem, że nawet jak Dana i Fox rozmawiali o chłopaku jak o swoim potomku w finale 9 czy filmie I Want to Believe to wielu widzów nie było pewnych ojcostwa Muldera i zaskoczeni byli tym, że są razem M i S. W finale 8 serii sprawa była jasna czyli po prostu syn agentów, a w 9 serii namieszali aż za bardzo.

Oczywiście jakiś tam wpływ na ciążę miały eksperymenty na Scully, ale po filmie i 10 serii to wszyscy byli pewni, kto jest tatusiem. A pod koniec premierowego odcinka nowej serii dostaliśmy twist, który wkurzył (to najłagodniejsze określenie na jakie mnie stać) większość fandomu po którym się nie zdziwię jak fandom całkiem osiwieje z powodu frustracji jaką wywołał w końcówce odcinka twórca serialu. Może zacznę od tego co mi się podoba w ostatniej scenie czyli od przypomnienia scen z epizodu 7 serii “En Ami” w którym to epizodzie Scully wybrała się na wycieczkę z Palaczem. Dobrze zrobiono, że pokazano te konkretne sceny gdyż nie każdy musi pamiętać  odcinek co leciał 18 lat temu, zwłaszcza taki, który wydawał się niezbyt istotny. A po “En Ami” w odcinkach takich jak “all things”, “Hollywood A.D”, “Je Souhaite” zasugerowano że zmieniły się relacje agentów. Więc logiczne że w finale 7 serii okazało się, że agentka jest w ciąży.

A chyba każdy za emisji 7 serii wpadł na to samo co ja 18 lat temu, że Palacz przyczynił się do tego, że Scully może mieć dzieci. Jakoś “naprawił” jej bezpłodność w “En Ami” co miało miejsce po scenie z rękawiczką, którą pokazano w 11×01 i pewnie wstrzyknął jej coś albo zrobił coś z jej mikroprocesorem, ale dziecko okazało się Muldera. Więc wszystko pięknie tylko, że w końcówce MS III pada z ust Carla Gerharda Busha czyli Palacza, że “William to mój syn”.

A fandomowi nie wiele trzeba bo już pojawiły się sugestie, że Palacz zgwałcił Danę, gdy była nieprzytomna w “En Ami”. Ja tego nie kupuję z prostego powodu, bo Palacz to jest megaloman, kłamca, szuja, uważa się za Boga i zrobił to tylko by namieszać Skinmanowi w głowie, a Carter też to zrobił by namieszać xphilom w głowach, tylko czy to konieczne kwestionować ojcostwo Muldera. Jak pisałem wcześniej w 9 serii też mieszano niepotrzebnie z tym wątkiem przez co wielu widzów pogubiło się jak to w końcu z Williamem było, a i tak przecież wyjaśniło się że syn Foxa. A teraz znowu powracają do tego co wydawało się być sprawą zamkniętą.

Zaznaczam, że podoba mi się, że William będzie odgrywał istotną rolę w 11 serii co zapowiadano już w 10 serii, ale z powodów takich, że Scully należy się zamknięcie tego wątku. Odcinki i film które dzieją się po oddaniu chłopca do adopcji pokazują, że scenarzyści paradoksalnie stworzyli sobie nowy problem gdyż William unosi się nad finałem 9 serii, filmem kinowym oraz 10 serią jak duch. Rozmawiają o nim rodzice, ile stracili w filmie i 10 serii. Widać zwłaszcza po Scully jak ją boli to co zrobiła. Wiec moim zdaniem należy się Mulderowi i Scully zamknięcie tego rozdziału życia i mam nadzieję że nastąpi to w 11 serii mimo twistu jaki zaserwowano na koniec MS III.

Oczywiście nie liczę na to, że zakończy się wątek happy endem, ale może w jakiś tam sposób pogodzą się ze stratą, że będzie słodko gorzkie zakończenie, bo należy się Scully i Mulderowi koniec cierpienia. Powtórzę, że nie wierzę w to by CSM okazał się biologicznym ojcem, pewnie ma się za Boga, o to chodziło, ale też w tyle głowy mam taką myśl  “a co jeśli jest tak jak fani twierdzą?” i ta myśl będzie siedziała mi w głowie przy każdym z następnych 9  odcinków. Wystarczyła na koniec MS III sama scena z “En Ami” aby przypomnieć widzom wydarzenia i nic więcej. Ale muszę też zaznaczyć co jest ważne, że Scully  jak coś zrobił to ją skrzywdził, bo zrobił to wbrew jej woli, gdy była nieprzytomna. Wydaje się moją teorię potwierdzać wywiad jakiego udzielił Carter po emisji 11×01 gdzie powiedział że nie jest biologicznym ojcem.

Kończąc już wątek dziecka powiem tak, że jeśli okaże się ojcem biologicznym Bush, a nawet jak nie, ale nie ma nic wspólnego z Foxem Mulderem dzieciak, tylko miało miejsce coś na kształt niepokalanego poczęcia (Carter lubi dodawać w XF i Milenium wątki nawiązujące mocno do Biblii), to wtedy okaże się, że wierzyłem w kłamstwo przez 18 lat jak reszta fandomu (jak jedno z haseł serialu).  No w takim wypadku się wkurzę mocno.  A ja potrafię wiele wybaczyć twórcom moich ulubionych seriali, ale w takim wypadku nie wiem jak zareaguję.

Skoro o Williamie mowa to powrócił też Jeffrey Spender, którego fajnie zobaczyć. Syn Palacza musi mieć świetnego chirurga, bo wygląda o wiele lepiej jak w 9 serii. Pewnie tego samego chirurga plastycznego ma co jego ojciec:-) Pojawia się też kilka nowych postaci z których najciekawsza wydaje się być kobieta grana przez Barbarę Hershey, ale za wiele o niej na razie nie mogę powiedzieć. Mr Y też był spoko.

Chyba za bardzo rozpisałem się o pierwszym odcinku, który wart nie jest by tyle o nim pisać. Dodam na koniec, że podobała mi się muzyka Marka Snowa, którą było słychać, a w 10 serii można było odnieść wrażenie że w ogóle muzyki nie było (chyba tylko jeden kawałek mi się podobał, w najgorszym odcinku MS II, w ostatniej scenie na moście). Świetnie pasowała do scen, zwłaszcza akcji.

Podsumowując “My Struggle III” to słaby odcinek. Jedynie co podobało mi się to rola Williama B. Davisa, który mimo absurdalności odcinka oraz słabych dialogów gra świetnie (chociaż trzeba zaznaczyć że to już nie jest ta sama postać co dawniej, bardziej parodia) oraz muzyka Snowa. Było też kilka fajnych scen akcji, ale też przesadzili z reklamami samochodów. Nie wiem za bardzo jak skończyć i może powiem tak, że  pomimo zjechania premiery 11 serii to nie mogę się kolejnych epizodów doczekać, bo podobno jest dobrze. X-Files to był i jest taki  serial, że co tydzień dostaje się nową historię, ale też nie można być pewnym poziomu. Może oprócz Darina Morgana i Gilligana, którzy mają najrówniejszy poziom, bo nawet ich słabsze odcinki są oglądalne i przyzwoite w przeciwieństwie do reszty scenarzystów.  Powiem coś niepopularnego, ale nawet Glena Morgana i Jamesa Wonga nie każdy odcinek był super, chociaż cenię sobie tych panów za wiele dobrych epizodów w X-Files i Millennium. A za kilka dni premiera właśnie odcinka Glena Morgana na który już nie mogę się doczekać. Więc liczę że będzie dobrze. A raczej powinienem powiedzieć, że chcę wierzyć że będzie dobrze:-)

Ocena: 4/10 (3=/6).

P.S. Jeśli nie chce się Wam czytać tej bardzo długiej opinii to zapraszam do lektury mojej krótszej recenzji My Struggle III  https://serialomaniak.pl/recenzja/chris-carter-w-najgorszym-wydaniu-recenzja-1-odcinka-11-sezonu-the-x-files

Advertisements Share this:
Like this:Like Loading...