Kropka nad “i” Bruno Schulz Festiwal
Bruno Schulz Festiwal co roku gromadzi we Wrocławiu rzesze miłośników twórczości wielkiego artysty z Drohobycza. Tłumy stylizowane na hipsterów, zmęczonych polonistów, dzieci kwiaty czy też upadłe artystyczne anioły przedzierają się przez całe miasto w poszukiwaniu kawiarenek, bibliotek i galerii sztuki, w których dzieją się cuda i dziwy mniej lub bardziej związane z autorem Sklepów cynamonowych i innymi postaciami ze świata literatury i sztuki. To czas upajania się Schulzem, chłonięcia na nowo jego tekstów i robienia sobie zdjęć na tle jego podobizny wymalowanej na murze przy Zaułku Solnym w malowniczej stolicy Dolnego Śląska.
Jako psychofanka literatury i czytelniczka zauroczona Sklepami cynamonowymi chętnie brałam udział w festiwalowych eventach i zazwyczaj niczego mi tam nie brakowało. W tym roku jednak wiele się zmieniło, gdyż oddałam serce czemuś, na czego prezentację będę cierpliwie czekała podczas tego i każdego innego festiwalu literackiego.
TREE OF CODES Jonathana Safrana Foera (wyd. Visual Editions) to dzieło sztuki, które powinien przeczytać każdy wielbiciel Brunona Schulza. Wariacja amerykańskiego pisarza na temat Schulzowskich Sklepów cynamonowych jest bowiem najlepszym rodzajem hołdu i podziwu, jaki można oddać artyście i jego dziełu oraz doskonałym przykładem literatury eksperymentalnej, w której forma i treść idą ze sobą w parze i jest to, zdecydowanie, para pierwsza.
Miłość od pierwszego wejrzenia
Tree of Codes po raz pierwszy zobaczyłam na wykładzie ze wstępu do literaturoznawstwa i była to, bez wątpienia, miłość od pierwszego wejrzenia. Powieść wpadła mi w ręce mniej więcej w połowie zajęć i została ze mną już do ich końca, wyłączając wrodzoną u mnie podzielność uwagi i – czego jestem pewna w stu procentach – zatrzymując na chwilę większość funkcji życiowych, dech mi bowiem zaparło bez dwóch zdań.
Wyrwawszy książkę z rąk prowadzącego, otwieram ją na losowej stronie i zamieram, gdy moim oczom ukazuje się biała pocięta kartka. W pierwszej chwili nie zauważam sensu słów i próbuję odgadnąć, jaki jest cel pocięcia Schulza na kawałki i wrzucenia pomiędzy okładki drukowanych jednostronnie góra kilkuset wyrazów. Brak pomysłu? Brawura autora? Niby coś z niczego nazywane sztuką, czyli literacki odpowiednik słynnych białych kropek na czarnych tłach i odwrotnie?
August had expanded into enormous tongues of greenery – czytam po chwili i nagle wszystko diametralnie się zmienia. Czuję ciepło tego sierpnia, widzę wszechobecną zieleń i momentalnie w tym jestem, wpasowuję się w klimat powieści. Tak, POWIEŚCI. Rany, myślę sobie, O RANY! To ma sens! Mało tego – ma magię, poetyckość i treść, którą najpewniej będę musiała zdobyć na własność. Kilka dni później mój nieoceniony prowadzący zgadza się pożyczyć mi książkę do domu (i zostaje przy okazji moim promotorem!), a ja czytam, wchłaniam, przepadam i każdemu czytelnikowi polecam zrobić to samo – przeczytać, wchłonąć każde słowo i przepaść, po prostu.
Tree of Codes
Wydawnictwo Visual Editions nazywa Tree of Codes obiektem rzeźbiarskim, zaś sam autor mówi, że najzwyczajniej w świecie wziął swoją ulubioną powieść, wyciął większość jej treści i stworzył nową, zupełnie inną książkę.
Dla mnie Tree of Codes to absolutne dzieło sztuki zarówno pod względem formalnym, jak i treściowym. Szok, jaki czytelnik przeżywa otworzywszy książkę i ujrzawszy pocięte kartki pełne skrawków luźno rozrzuconego tekstu może spowodować dwie raczej skrajne reakcje: nienawiść podpartą pytaniem: „na co to komu i co to ma być?” oraz zachwyt nie mogący doczekać się czytelniczego wyzwania, jakim dla mnie jest bez wątpienia powieść Foera.
Forma to bezdyskusyjnie pierwszy z powodów, dla którego ciekawość nie pozwoli czytelnikowi przejść obok Tree of Codes obojętnie – nieczęsto bowiem spotykamy się z książkami, których wnętrze wygląda tak, jakby kartki wpadły do niszczarki do papieru, a następnie – naprędce posklejane przez pokornego redaktorzynę – do transportu i finalnie na księgarniane półki.
Eksperyment Jonathana Safrana Foera jest, moim zdaniem, działaniem niezwykle odważnym – po pierwsze: autor w jakiś sposób NISZCZY Sklepy cynamonowe, mało tego – on w jakiś sposób niszczy SKLEPY CYNAMONOWE – podejmuje więc spore ryzyko, stąpając po cienkim lodzie i balansując na granicy ogromnego sukcesu i sromotnej klęski.
Ja działanie Foera kupuję w całości i myślę, że nie ja jedyna, o czym może świadczyć wyczerpany nakład w Visual Editions, kilometrowa lista oczekujących na dodruk oraz niebotyczne ceny wystawionych w Internecie na sprzedaż nowych i używanych egzemplarzy, za które koneserzy niemal dają się pokroić.
O cóż więc tyle krzyku?
Tree of Codes to, prócz ciekawej eksperymentalnej formy, którą fajnie mieć na regale w mieszkaniu, jest, dla mnie – przede wszystkim – ogromną wartością treściowo-fabularną.
Jonathan Safran Foer tworzy na kanwie Sklepów Cynamonowych piękną opowieść o melancholii, ciszy, spokoju i ogromnym smutku, opartą na obserwacji narratora, a ten wprowadza czytelnika w swój magiczny świat, opisuje otaczające go miasto, mówi o dominującej matce i nieco oderwanym od rzeczywistości ojcu, a wszystko to ubiera w piękny – niby Schulzowski, jednak bardzo dla Foera indywidualny – poetycki język, który w Tree of Codes, podobnie jak w Sklepach, wprowadza odbiorcę w oniryczny świat z pogranicza jawy i snu.
Tree of Codes to również tom wierszy – każda strona stanowi odrębny tekst, który można czytać na nieskończoną ilość sposobów, w czym bezsprzecznie pomaga niemal całkowite pozbycie się przez Foera znaków interpunkcyjnych. Powieść może być zatem odbierana jako milion wierszy o ciszy, szarości i smutku, podanych wrażliwości czytelnika na talerzu w sposób tak piękny, że chce się „kawałkami chleba zetrzeć te resztki nicości” i przełknąć je razem ze łzami – łzami zachwytu i wzruszenia.
Przeczytawszy Tree of Codes, długo zastanawiałam się, cóż jeszcze mogę na ten temat powiedzieć. Okazało się, że Jonathan Safran Foer potrafił zrobić to za mnie:
Wszystkie informacje o powieści znajdziecie tutaj.
Advertisements Share this: