THE SENSE OF AN ENDING: ‘Yes, of course we were pretentious – what else is youth for?’

Dlaczego Julian Barnes? 

Julian Barnes – nazwisko znane mi od bardzo dawna, nigdy jednak niesprawdzone, w związku z czym – leżące odłogiem gdzieś w zakamarkach bibliotek, początkowo bez szans na to, że kiedykolwiek po nie sięgnę.

Mimo świadomości, że istnieje na tym łez padole Papuga Flauberta – dzieło podobno w każdym calu doskonałe i prawdopodobnie najlepsze pióra Barnesa – nigdy nie zdecydowałam się jej przeczytać. Powodu ku temu nie miałam żadnego, a mocno zaplątana wówczas w literaturę polską nie widziałam też potrzeby zaprzyjaźniania się z literaturą angielską – mam Pilcha, Redlińskiego, Konwickiego i romantyzm i to całkowicie mi styka, nie będę się przecież męczyć.
Jak już wielokrotnie wspominałam, lato i jesień tego roku były dla mnie czasem zachwytów, wzruszeń i miliona literackich uniesień, lecz także szansą na poznanie osób, z którymi widywałam się od czasu do czasu na kartach książek, czytając ich literaturę.
Oprócz dr Alison Gibbons, która zdecydowanie jest obecnie moim ogromnym autorytetem, jeśli chodzi o literaturę pod względem teorii, mam jeszcze dwa absolutne literaturoznawcze wzory do naśladowania i głównie dzięki nim The Sense of an Ending stoi dziś na moim regale.
Przygotowując się do wrześniowej konferencji literaturoznawczej i spotkania z (wzór drugi!) prof. Vanessą Guignery  dzięki uprzejmości i złotemu sercu mojego (wzór pierwszy!) promotora, postanowiłam przejrzeć wszystkie publikacje profesorskie tej pierwszej oraz doktorskie tego drugiego, do jakich udało mi się dotrzeć.
I tak oto: artykuł pierwszy – Julian Barnes. Artykuł drugi – Julian Barnes. Artykuł trzeci – Julian Barnes. Co jest grane? Pośród dziesiątek przeszukanych przeze mnie publikacji na temat BS Johnsona i Kazuo Ishiguro najczęściej powtarzające się nazwisko to JULIAN BARNES, którego przez całe życie olewałam! Złapawszy się za głowę i załkawszy nad  własną ignorancją, postanowiłam przejść nad tym incydentem do porządku dziennego, by z czasem zapomnieć i udawać, że nic się nie stało.

Miesiąc temu wybrałam się na zakupy i, tradycyjnie, wstąpiłam do księgarni. Ponieważ moja zajawka na literaturę angielską i amerykańską z dnia na dzień rośnie i przybiera na sile, pierwszym działem, do którego wpadłam, była literatura obcojęzyczna. Potter? Przeczytane, nuda. Ulysses – przeczytane dwukrotnie po polsku, z oryginałem, zdecydowanie, lepiej jeszcze poczekać. Grej po angielsku! Borze, uchowaj! Zrezygnowana i załamana, dałam sobie ostatnią szansę i sięgnęłam po pierwszą z brzegu, cieniutką białą książeczkę. The Sense of an Ending, co za obleśna filmowa okładka! Kto to napisał? MATKO I CÓRKO! JULIAN BARNES! Zrozumiawszy ten zbieg okoliczności jako znak od losu, bez zastanowienia chwyciłam pod pachę cieniutką białą książeczkę i popędziłam do kasy (po drodze łapiąc jeszcze Mrs Dalloway i What a carve up!) a następnie – szczęśliwa, do domu.

O młodości jak najpiękniej, drogi Czytelniku

Historię The Sense of an Ending opowiada sześćdziesięcioletni dziś Tony Webster, powracający do lat swojej młodości, przyjaźni z niezwykłym Adrianem Finnem i do nieudanego związku z Veronicą.
Młodość to dla Tony’ego czas, w którym siła jednostki oraz relacje z rówieśnikami to sprawy fundamentalne, a budowanie własnej tożsamości w oparciu o zamiłowanie do literatury i filozofii jest zajęciem najbardziej popularnym wśród młodych ludzi. Tony wspomina potyczki słowne z nauczycielami, prawdziwą męską przyjaźń, która łączy go z trzema kumplami z liceum, wspólne cytowanie dzieł klasyków literatury oraz – typowe dla czterech przyjaciół – noszenie zegarka tarczą po wewnętrznej stronie – tak, jakby młodość i czas chcieli, dosłownie, zatrzymać w dłoni.
Najbardziej znaczącym wspomnieniem Webstera jest jednak związek z Veronicą – dziewczyną nigdy do końca przez Tony’ego niezrozumianą, a mającą znaczący wpływ na – jak się okazuje – całe jego życie.
Młodzieńcze lata głównego bohatera to również czas cierpienia i kilku traumatycznych przeżyć – dwa samobójstwa i rozpad związku z ukochaną, choć być może nie odcisnęły piętna na młodym Websterze, zdecydowanie zrujnują mu spokojną starość.

Wszystko zmierza ku końcowi

W drugiej części powieści Tony oprowadza czytelnika po swoim dorosłym życiu, często jednak zaznaczając, że it’s not important for this story – Barnes dość lakonicznie i bez wchodzenia w szczegóły pisze o małżeństwie, dziecku, a następnie rozwodzie Tony’ego i jego żony Margaret, jakby wszystkie te wydarzenia nie miały w życiu bohatera żadnego znaczenia i, odcięte grubą kreską, były niczym w porównaniu z tym, co na starość zaserwuje mu przeszłość. Pewnego dnia sześćdziesięcioletni Tony otrzymuje niezwykły list. Odkopując wspomnienia i wydarzenia sprzed czterdziestu lat, spotyka się z sześćdziesięcioletnią już Veronicą i krok po kroku rujnuje sobie resztę życia.

Powieść Juliana Barnesa jest więc historią zwykłego i niepozornego człowieka, który w latach młodości nie zdawał sobie sprawy z tego, jak decyzje i działania mogą ukształtować przyszłość jego i innych. Unosząc się dumą i gniewem po stracie Veroniki, młody Tony doprowadza do tragedii, o której dowie się bez mała czterdzieści lat później.

“Polały się łzy me czyste, rzęsiste…”

Rzadko płaczę, czytając książki, naprawdę. Nie sądziłam więc, że The Sense of an Ending wyciśnie ze mnie tak dużo łez, w dodatku – w najmniej odpowiednich momentach.
To, co u Barnesa najbardziej mnie wzrusza, to spokój, z jakim Tony opowiada o sprawach bolesnych, traumatycznych i nieodwracalnych. To świadomość, że przeszłości nie sposób zmienić i – choć za każdym razem można inaczej ją interpretować, pisząc nowe historie o samym sobie – nie da się od niej odciąć.

 

I to też jest piękne…:

…i to…:

‘And that’s a life, isn’t it? Some achievements and some disappointments. It’s been interesting to me, though I wouldn’t complain or be amazed if others found it less so. Maybe, in a way, Adrian knew what he was doing. Not that I would have missed my own life for anything, you understand.
I survived. “He survived to tell the tale” – that’s what people say, don’t they? History isn’t the lies of victors, as I once glibly assured Old Joe Hunt; I know now. It’s more the memories …of the survivors most of whom are neither victorious nor defeated.’

…i jeszcze to!

Polecam!

 

 

Advertisements Share this:
Like this:Like Loading...